Przedstawiam wam kolejną bajkę terapeutyczna dla najmłodszych autorstwa Justyny Piecyk. Tym razem bajka "Różyczka".
„RÓŻYCZKA”
W pięknym ogrodzie, którego nazwy już nie pamiętam, z malutkiego ziarenka zaczęła wykluwać się niewielka roślinka. Skrapiana drobnymi kropelkami deszczu szybko pięła się ku słońcu, wyciągając swoją długą i giętką szyję. Po pewnym czasie miała już małe, drobne listeczki, a jej główka zamieniła się w słodki, różowy kwitnący pączek. Tak naprawdę nie wiedziała jeszcze jakiego będzie koloru i czekała z niecierpliwością typową dla młodych istot na moment, kiedy wreszcie się rozwinie i zamieni w piękny dojrzały kwiat.
Miała zaledwie 7 miesięcy, co w życiu róży oznacza etap wczesnoszkolny, gdy zauważyła, że zaczyna różnić się od swoich rówieśniczek dookoła. Jej malutkie listki, zamiast się rozwijać, opadły ze smutkiem w dół i zaczynały więdnąć, buzia z lekko różowej zamieniała się w zupełnie białą, nawet kolce, które do tej pory chroniły ją przed insektami, stawały się jakby mniej ostre i kłujące. Różyczka nie wiedziała co się z nią dzieje, całe dnie czuła się bardzo słabo, słonko ją raziło i deszczyk nie cieszył jak dawniej. Nawet jej stary przyjaciel motyl nie przysiadał tak często na jej płatkach, bojąc się, że jest dla niej zbyt ciężki.
Pewnego dnia do ogrodu przyszedł młody ogrodnik. Różyczka wystraszyła się go bardzo – miał na sobie zielony fartuch, a z kieszeni wystawały mu duże nożyce ogrodowe, których strasznie się bała, przeczuwając, że wróżą coś złowieszczego. Ogrodnik pochylił się nad nią strapiony i powiedział: – Co my z Tobą zrobimy, bidulko – trzeba będzie cię wyciąć. „Tylko nie to!”- pomyślała z przerażeniem Różyczka – „ Na pewno coś da się jeszcze zrobić. Nie chcę tak młodo umierać!” Ogrodnik już wyjmował nożyce z kieszeni, gdy nagle tuż przed jego głową przefrunął wielobarwny motyl, przyjaciel róży, i zaczął gwałtownie machać swoimi drobnymi skrzydełkami. Zdjęty litością ogrodnik zawahał się przez chwilę. „Przecież byłaś najpiękniejsza w moim ogrodzie. Muszę Ci pomóc. Zaczekaj, muszę Ci się przyjrzeć” – pomyślał.
Przez trzy dni oglądał ją dokładnie, biorąc w dłonie każdy listek i szukając przyczyn choroby. Bardzo długo nie mógł nic znaleźć, wszystko z pozoru wydawało się w porządku. Postanowił więc drążyć dalej. Rozkopał ziemię wokół róży i nagle… zauważył podziemne korytarze. „Kto mógł je wykopać?” – zastanawiał się ogrodnik. Sprawca jednak schował się głęboko pod ziemią i ani myślał wychodzić. Ogrodnik postanowił zaczaić się na niego w nocy. Dopiero po jakimś czasie, kiedy już miał zamiar zrezygnować z szukania przyczyn choroby róży, zauważył opuszczającego swoją kryjówkę szkodnika. Był to Podjadacz Pospolity – najgorszy z pasożytów, bardzo trudny do wytępienia i niezwykle podstępny, gdyż niszczył rośliny, podgryzając ich korzonki. Szczególnie lubił młodziutkie i słabe roślinki. Ale był i sposób na niego. Ogrodnik zakupił drogie preparaty i codziennie podawał je Różyczce powolutku, w małych ilościach, dlatego, że były one tak silne, że niszczyły też i Różyczkę. Robal, schowany w swej norce, zadowolony chrupał korzonki młodej roślinki, gdy nagle poczuł słodki sok spływający z sufitu. Zaciekawiony, zaczął go pić – najpierw małymi łyczkami, a potem coraz łapczywiej, bo trucizna podawana przez ogrodnika miała dla Podjadacza przepyszny smak. To łakomstwo zgubiło go. Nagle poczuł gorycz w ustach i zaczął pluć.
Gorący sok palił go w gardło i szkodnik zechciał uciec od korytarza pełnego soku jak najdalej. Zaczął nerwowo rozkopywać ziemię, wydostał się na powierzchnię i pobiegł przed siebie, biegł tak i biegł… i biegł…, aż stracił zupełnie siły i padł martwy.
Różyczka tymczasem odetchnęła głęboko, a wraz z nią i ogrodnik. Była jeszcze bardzo słabiutka, ale już zaczęła się uśmiechać, jej korzonki pod ziemią szybko odrosły, a listki zaczęły się na nowo zielenić. Gdy po pewnym czasie przyleciał jej przyjaciel motylek, w ogóle jej nie poznał – taka była piękna. Najpiękniejsza w całym ogrodzie, a jej pączek miał najpiękniejszy różowy kolor, jaki widział w swoim życiu motyl. A motyl widział już wiele, ale o tym może opowiem wam innych razem…
„RÓŻYCZKA”
W pięknym ogrodzie, którego nazwy już nie pamiętam, z malutkiego ziarenka zaczęła wykluwać się niewielka roślinka. Skrapiana drobnymi kropelkami deszczu szybko pięła się ku słońcu, wyciągając swoją długą i giętką szyję. Po pewnym czasie miała już małe, drobne listeczki, a jej główka zamieniła się w słodki, różowy kwitnący pączek. Tak naprawdę nie wiedziała jeszcze jakiego będzie koloru i czekała z niecierpliwością typową dla młodych istot na moment, kiedy wreszcie się rozwinie i zamieni w piękny dojrzały kwiat.
Miała zaledwie 7 miesięcy, co w życiu róży oznacza etap wczesnoszkolny, gdy zauważyła, że zaczyna różnić się od swoich rówieśniczek dookoła. Jej malutkie listki, zamiast się rozwijać, opadły ze smutkiem w dół i zaczynały więdnąć, buzia z lekko różowej zamieniała się w zupełnie białą, nawet kolce, które do tej pory chroniły ją przed insektami, stawały się jakby mniej ostre i kłujące. Różyczka nie wiedziała co się z nią dzieje, całe dnie czuła się bardzo słabo, słonko ją raziło i deszczyk nie cieszył jak dawniej. Nawet jej stary przyjaciel motyl nie przysiadał tak często na jej płatkach, bojąc się, że jest dla niej zbyt ciężki.
Pewnego dnia do ogrodu przyszedł młody ogrodnik. Różyczka wystraszyła się go bardzo – miał na sobie zielony fartuch, a z kieszeni wystawały mu duże nożyce ogrodowe, których strasznie się bała, przeczuwając, że wróżą coś złowieszczego. Ogrodnik pochylił się nad nią strapiony i powiedział: – Co my z Tobą zrobimy, bidulko – trzeba będzie cię wyciąć. „Tylko nie to!”- pomyślała z przerażeniem Różyczka – „ Na pewno coś da się jeszcze zrobić. Nie chcę tak młodo umierać!” Ogrodnik już wyjmował nożyce z kieszeni, gdy nagle tuż przed jego głową przefrunął wielobarwny motyl, przyjaciel róży, i zaczął gwałtownie machać swoimi drobnymi skrzydełkami. Zdjęty litością ogrodnik zawahał się przez chwilę. „Przecież byłaś najpiękniejsza w moim ogrodzie. Muszę Ci pomóc. Zaczekaj, muszę Ci się przyjrzeć” – pomyślał.

Gorący sok palił go w gardło i szkodnik zechciał uciec od korytarza pełnego soku jak najdalej. Zaczął nerwowo rozkopywać ziemię, wydostał się na powierzchnię i pobiegł przed siebie, biegł tak i biegł… i biegł…, aż stracił zupełnie siły i padł martwy.
Różyczka tymczasem odetchnęła głęboko, a wraz z nią i ogrodnik. Była jeszcze bardzo słabiutka, ale już zaczęła się uśmiechać, jej korzonki pod ziemią szybko odrosły, a listki zaczęły się na nowo zielenić. Gdy po pewnym czasie przyleciał jej przyjaciel motylek, w ogóle jej nie poznał – taka była piękna. Najpiękniejsza w całym ogrodzie, a jej pączek miał najpiękniejszy różowy kolor, jaki widział w swoim życiu motyl. A motyl widział już wiele, ale o tym może opowiem wam innych razem…
Komentarze
Prześlij komentarz